Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/321

Ta strona została przepisana.

„Nie wiem, jak sobie z Gertrudą damy radę w tej podróży. Jeżeli muszę jechać z zawiązanymi oczami, to nie rozumię, jak będziemy mogli wsiadać i wysiadać z tych licznych lodzi, które wiodą do parowców. I nie łatwo też będzie wchodzić na spuszczone schodki, drabiny i tym podobne rzeczy. Obawiam się, ażebym nie upadł w wodę. Dobrze byłoby, gdyby jakiś mężczyzna był z nami“.
„Masz słuszność“, rzekł Bo.
„A Gertruda nie potrafi też kupić biletów“.
„Zdaje mi się w istocie, że powinieneś wziąć jeszcze kogoś z sobą“, rzekł Bo.
„Tak“, rzekł Ingmar z zadowoleniem, „zdaje mi się, że pojmujesz, jak koniecznem jest, aby nam ktoś towarzyszył“.
„Powinieneś prosić o to Gabryela. Ojciec jego ucieszyłby się także, gdyby go widział“.
Ingmar umilkł znowu; był bardzo przygnębionym, gdy odezwał się znowu „Myślałem, że ty zechcesz pojechać“.
„Nie, nie powinieneś mnie o to prosić“, rzekł Bo. „Czuję się tu bardzo szczęśliwym. Każdy inny z kolonii pewnie chętnie będzie ci towarzyszył“.
„Wielka to różnica, ktoby mi towarzyszył. Tyś z podróżą więcej obyty niż każdy inny“.
„Nie mogę jednak pojechać z tobą“.
Coraz większy niepokój opanowywał Ingmara. „Wielkie to rozczarowanie dla mnie“, rzekł. „Myślałem że jesteś naprawdę moim przyjacielem“.