Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/324

Ta strona została przepisana.

nieskończenie tkliwego i miała z nim wielką, litość; „Musi być dla niego bardzo ciężko, że nie ma mnie już widzieć więcej“, myślała. „I jaki jest dzielny, nie skarży się, a wiem przecie, że mnie kochał przez cale życie. Gdybym tylko wiedziała, jak go pocieszyć! Gdybym mu mogła coś powiedzieć o czem mógłby myśleć radośnie, gdy wieczorami będzie siedział samotnie pod tem drzewem!“
Ale myśląc o tem, czuła Gertruda, że i własne jej serce kurczy się z bólu i że dziwne zdrętwienie ogarnia ją“. „Tak, tak, w ostatnim czasie mieliśmy sobie dużo do powiedzenia. Przyzwyczaiłam się do tego, że twarz jego promieniała i rozweselała się, gdy mnie ujrzał, i dobrze mi było, że miałam przy sobie kogoś, który był zawsze zadowolony ze mnie, cokolwiek uczyniłam«.
Siedziała zupełnie spokojnie, czuła jednak już przyszłą pustkę, jakby rodzącą się chorobę. „Co się ze mną dzieje, co się ze mną dzieje? myślała. „Rozłąka z Boem nie może być przecie dla mnie tak wielkim bólem!“
W tem Bo zaczął mówić. „Myślę o czemś, co mi przez cały dzisiejszy wieczór stoi przed oczyma“, rzekł.
„Powiedz mi, co to jest“, rzekła Gertruda z żywością, i było jej lżej, gdy przemówił.
„Widzisz“, rzekł Bo, Ingmar opowiadał mi raz o pewnym tartaku, należącym do ingmaro-