Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/325

Ta strona została przepisana.

wskiego dworu. Zdaje mi się, że miał zamiar wydzierżawić mi go, gdybym pojechał z nim do domu.
„Zdaje się, że Ingmar jest dla ciebie bardzo przyjaźnie usposobiony“, rzekła Gertruda, „gdyż tartak ten jest u niego ważniejszym, niż wszystko inne!“
„Dziś słyszę turkot tartaku cały dzień w uszach“, rzekł Bo. „Wodospad huczy i belki uderzają w wodzie jeden o drugi. Nie możesz sobie wyobrazić, jaki to piękny dźwięk. A potem myślę o tem, jakby to było ładnie, gdybym pracował na własny rachunek i miał coś własnego i nie był tak zupełnie zależnym od kolonii.“
„A więc o tem myślałeś, siedząc tak milcząco“, rzekła Gertruda bardzo chłodnym tonem, gdyż czuła się słowami Boa poniekąd rozczarowaną“. „Nie masz potrzeby tak wzdychać za tem, możesz przecie pojechać z Ingmarem do domu“.
„Jest jeszcze coś, innego rzekł Bo. „Widzisz, opowiadał mi Ingmar, że sprowadził budulec na dom przy tartaku. Mówi, że wybrał miejsce na wzgórzu, tuż ponad wodospadem, gdzie stoi kilka brzóz. I teraz przez cały wieczór ten dom stoi mi przed oczyma. Widzę go jak wygląda zewnątrz i wewnątrz. Widzę zielone gałęzie jodeł przed drzwiami, i widzę ogień rozniecony w kominie.