Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/358

Ta strona została przepisana.

jej widocznie spieszno, gdyż szła bardzo szybko. Gdy słyszała za sobą kroki, sądziła, że to Stig i rzekła nie odwracając się: „Musisz zię zadowolić tem, co ci dałam; nie mam więcej“. — Ingmar nie powiedział nic, lecz szedł prędzęj. — Na drugi tydzień dostaniesz więcej, jeżeli tylko nie powiesz nic Ingmarowi“, mówiła dalej. W tej chwili Ingmar położył jej rękę na ramieniu. Wyrwała się i odwróciła się z gniewnem spojrzeniem.
Gdy spostrzegła że to nie był Stig lecz Ingmar, klasnęła w ręce, jakby z radosnego zdziwienia. Ale gdy oczy Ingmara ją spotkały, podniosło się ramię jego w górę, a czoło zmarszczyło się groźnie i wyglądał tak, jak gdyby miał ogromną ochotę powalić ją na ziemię.
Barbara nie ulękła się, przez chwilę patrzyła mu spokojnie w oczy, potem cofnęła się zwolna.
„O nie, Ingmarze“, rzekła, „nie unieszczęśliwiaj się z mojej przyczyny“.
Ingmar opuścił ramię. „Przepraszam cię“, rzekł sztywnie i chłodno. „Ale nie mogłem znieść tego, aby cię widzieć w towarzystwie tego Stiga“.
Barbara odrzekła cichym głosem: „Wierzaj mi, że byłabym wdzięczna każdemu, któryby mnie uwolnił od życia“.
Nie mówiąc ani słowa, Ingmar przeszedł na drugą stronę ulicy i szedł milcząco. Barbara również milczała. Łzy stanęły jej w oczach. „Ach,