Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/77

Ta strona została przepisana.

wniesiono. Podniósł się pełen nadziei, że za tymi murami ujrzy piękne miasto Boże, za którem tak tęsknił.
Ale z drugiej strony muru widział tylko nieurodzajne, spalone upałem ugory, pokryte kamieniami, gruzami i śmieciem.
Tuz przy bramie klęczało kilku biednych ludzi. Przy czołgali się bliżej, aby żebrać i wyciągnęli do chorego ręce, których palce były przegniłe. Wołali nań głosem podobnym do warczenia psów, a twarze ich były nawpół przeżarte, jeden z nich nie miał nosa, a drugiemu brak było policzków.
Birger krzyknął głośno z przerażenia. W bezsilności swej zaczął płakać i skarżyć się, pełen trwogi, iż ponieśli go do piekła.
„Ależ to są tylko trędowaci“, rzekł Halfvor; „wierz przecież iż są tu tacy ludzie?“
Chłopi tymczasem pośpiesznie ponieśli go dalej na wzgórze, aby uwolnić go od widoku tych nieszczęśliwych.
Potem Halfvor zdjął nosze, przystąpił do chorego i podniósł głowę jego z poduszki. „Spróbuj teraz spojrzeć przed siebie, stąd ujrzeć możesz nawet morze Martwe i górę Moab“.
Raz jeszcze Birger podniósł znużone powieki. Spojrzał po pustej, dzikiej okolicy górskiej, na wschód od Jerozolimy. Hen daleko lśniło się zwier-