Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/87

Ta strona została przepisana.

Gdybym nie był doświadczył na sobie, że można być niewinnie prześladowanym, nie byłbym wam nadal sprzedawał mięsa, ani mąki. Ale dla nich było to solą w oku, że w ostatnich czasach przybyło wam tylu zwolenników, to rzecz jasna.
Pani Gordon zapytała go, co im zarzucają.
„Mówią że prowadzicie tu w koloni rozpustne życie. Nie pozwalacie ludziom żenić się, jak Pan Bóg rozkazał, i dlatego rozszerzyło się wieść, że nie wszystko jest tu w porządku.“
Koloniści z początku nie chcieli wierzyć. Ale wnet zmiarkowali, że powiedział prawdę i że wszyscy ludzie w Jerozolimie sądzili, iż wiodą rozpustne życie. Z chrześcjan jerozolimskich nikt nie chciał więcej mówić z nimi. Przejezdni misjonarzy jeszcze czasami odważyli się wejść do kolonii. Lecz gdy stamtąd wracali potrząsali głową znacząco. Nie zauważyli wprawdzie nic zdrożnego, lecz mniemali, że mogą, się tam dziać rozmaite złe rzeczy, chociaż się to na zewnątrz nie objawia.
Amerykanie zaś — począwszy od konsula, aż do ostatniej dozorczyni chorych, najgłośniej wygadywali na Gordonistów. „Hańba to dla nas wszystkich Amerykanów“, mówili, „że ludzi tych nic wypędza się z Jerozolimy.“
Koloniści, jako mądrzy ludzie zrozumieli, że nie da się nic na to poradzić, i trzeba ludziom