Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/93

Ta strona została przepisana.

i nie iskrzyło się. Zrozumiała teraz co mógł odczuwać biedny, nieszczęsny lis, gdy udało mu się wśliznąć się w swą norę, przed prześladowaniami myśliwca. Teraz gorąco i para i światło i iskry słoneczne stały jak oszukani myśliwi tam na dworze przed jej kryjówką. Cała ta zgraja stała z roziskrzonymi łukami i czekała, lecz ona była w pewnym ukryciu.
Zwolna przyzwyczaiły się oczy Gunhildy do ciemności, odkryła kamień i usiadła, aby czekać. Przez długie godziny jeszcze nie będzie miała odwagi opuścić tę jaskinię. W każdym razie nie pierwej, zanim słońce obniży się o tyle, że straci już swą władzę na niebie.
Ale Gunhilda siedziała zaledwie krótką chwilę w ciemności, gdy tysiąc słońc i palących iskier zaświeciło się przed jej oczyma, a w mózgu jej wszystko zaczęło się kręcić w kółko.
Porwał ją tak silny zawrót, że zdawało jej się, iż ściany sklepienia kołują bezustannie dokoła niej. Była tak pomieszana, że musiała oprzeć się o ścianę, aby nie upadła.
„Ach Boże, ono mnie i tu prześladuje!“ jęknęła.
„Musiałam coś bardzo złego uczynić, że słońce mnie tak nienawidzi“, rzekła.
W tej chwili przypomniała sobie list i śmierć matki, i straszne swe zmartwienie i pragnienie