Strona:Selma Lagerlöf - Królowe Kungachelli.pdf/115

Ta strona została przepisana.

Był już tak blisko rzeki, że żołnierz, stojący na warcie, przyłożył do ust róg i otrąbił jego przybycie. Spuszczono wtedy most zwodzony i otworzyły się przed nim wrota szarej wieży.
Król podniósł głowę i na miejscu osadził konia.
— Jednakże jestem jeszcze królem, — powiedział, — i niema człowieka, któryby mi rozkazał postąpić wbrew mojej woli! Nikt na świecie nie zmusi mnie, bym się udał do tej kamiennej figury! Choć raz przecież mogę się czuć królem!
Mówiąc to, zawrócił konia i pomknął z powrotem po tej samej drodze. Popędzał konia, jak gdyby obawiał się pogoni i nie zwolnił biegu, aż póki nie dojechał do drzew za górą Fontin.
Królowa zmuszona było tak, jak i dawniej tęsknić i smucić się w szarej wieży. A jednak miała delikatne policzki, pąsowe usteczka, włosy czarne, jak skrzydła krucze, przewiązane złotą wstęgą, głosik dźwięczny, jak pieśń i śmiech srebrzysty.
Lecz co to obchodziło króla?
Odjechał wąską ścieżką. I jeżeli dokoła nie było mniej wilgotno i mokro, niż w chwili gdy tędy przejeżdżał — to w każdym razie nic nie zmieniło się na gorsze.

KONIEC.