Strona:Selma Lagerlöf - Królowe Kungachelli.pdf/55

Ta strona została przepisana.

Król czekał, choć już len wyrywano z ziemi i chmiel się złocił na wysokich żerdziach.
Czekał, chociaż w szczelinach doszły już czarne jagody i na bezlistnych krzakach dojrzewała tarnina.
Całe lato spędził Jalte w Kungachelli, oczekując na gody weselne. Nikt nie wyglądał księżniczki z taką niecierpliwością, jak on. Napewno przyjazdu jej pragnął bardziej, niż nawet sam Olaf.
Jalte mieszkał w pałacu razem ze świtą królewską. Daleko na rzece była przystań, gdzie kobiety z Kungachelli chodziły zwykle patrzeć, czy mężowie ich nie wracają z dalekich krajów. W ciągu całego lata schodziły się tam, obserwując ukazujące się żagle i opłakując nieobecnych. Jalte codziennie chodził na tę przystań. Chciał się znajdować w otoczeniu tych, którzy tęsknią i cierpią.
I napewno żadna z pomiędzy kobiet, znajdujących się na przystani, nie patrzyła w dal z taką tęsknotą, jak stary skald Jalte. Nikt z większą nadzieją nie wpijał spojrzenia w przesuwający się żagiel.
Czasami Jalte zachodził do kościoła. Nie prosił o nic dla siebie. Chciał tylko przypomnieć świętym o ślubie, który powinien był się odbyć, którego życzył sobie sam Bóg.
Lecz najchętniej Jalte spędzał czas na poufnych rozmowach z Olafem Haraldsonem. Lubił siedzieć i powtarzał królowi każde słowo księżniczki. Opisywał każdą linję jej twarzy.
— Królu, proś Boga, by przybyła do ciebie, — mówił. — Dzień za dniem widzę, jak cię wciągają