Strona:Selma Lagerlöf - Królowe Kungachelli.pdf/88

Ta strona została przepisana.

Głos załamał się mu ze wzruszenia, a oblicze promieniało pomimo nocy.
Ujrzawszy jasność, okalającą jego głowę, Astryd wstała. Straciła ostatni promień nadziei.
— Teraz odejdę, — powiedziała. — Teraz, kiedy wiesz, kim jesteś — nie zniesiesz mojej obecności. Nie wspominaj mnie źle. Życie me całe upłynęło bez szczęścia i radości. Pomyśl: bito mnie i chodziłam w zgrzebnej koszuli. Przebacz mi, gdy będę daleko! Miłość moja nie sprawiła ci przecież krzywdy.
Kiedy Astryd w głębokiej rozpaczy szła przez pomost, Olaf Haraldson ocknął się, jak gdyby ze swego zachwycenia i pośpieszył za nią.
— Dlaczego odchodzisz? Dlaczego? — zapytał.
— Czy teraz nie powinnam odejść, gdy stałeś się świętym? — wyszeptała cicho.
— Nie, nie powinnaś odchodzić z tego powodu, — odpowiedział król Olaf. — Właśnie teraz, zdaje mi się, nie powinnaś. Aż do tej chwili byłem marnym człowiekiem i musiałem obawiać się wszelkiego zła. Byłem ubogim królem ziemskim, zbyt ubogim, by ofiarować ci moje przebaczenie. Lecz teraz z niebios spłynęło na mnie bogactwo. Ty jesteś słabą, lecz jam jest rycerz hufców Bożych. Kiedy się potkniesz — mogę cię podnieść. Jestem wybrańcem Bożym, Astryd, więc nie będziesz mi przeszkodą, a zato ja dopomóc ci mogę... Ach, co mówię?! W tej chwili Bóg wypeł-