Strona:Selma Lagerlöf - Legendy o Chrystusie (tłum. Markowska).djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.
—   32   —

co niosę, a wierzę mocno, że nic mu nie uczyni złego.
I oto z pełnym dumy i zaufania uśmiechem uniosła kraj swej szaty i obróciła się ku żołnierzowi.
A on w tejże chwili gwałtownie w tył się cofnął i oczy zamknął, niby blaskiem niezwykłym oślepiony. Bo to, co niewiasta pod suknią swoją ukrywała, taką nań uderzyło jasnością, że ani wiedział, na co oczy jego patrzą.
— Mniemałem, że dziecię na ręku trzymasz — powiedział.
— Widzisz, co niosę... — niewiasta na to.
Wtedy nareszcie ujrzał wartownik, że to, co tak oślepiającym jaśniało blaskiem, jeno więzią lilji białych było, takich samych, jak owe, co za murami miasta na polu rosły.
Blask przecież od nich bił jaśniejszy i czystszy, że żołnierzowi ciężko było oczy na nich zatrzymać.
Zanurzył przecież dłoń swoją w kwiatach, bo nie mógł zbyć się myśli, że niewiasta owa koniecznie dziecię nieść musi.