Strona:Selma Lagerlöf - Opowiadania.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czy on ręczy za to? — zapytał król.
— Tak, za to ręczę, — odpowiedział proboszcz.
— Czy nie troszczy się o to, jak powodzi się jego parafianom?
— To jest w ręku Boga.
Król powstał z krzesła i podszedł do okna. Stał tak chwilę i spoglądał na lud, zgromadzony przed kościołem.
Im dłużej patrzył, tem jaśniej poczęły świecić jego duże oczy, a jego szczupła postać zdawała się róść w górę.
— On może powiedzieć proboszczowi tej gminy, że niema dla króla szwedzkiego piękniejszego widoku, jak oglądać ten lud tutaj.
Przytem odwrócił się król od okna i spojrzał na pastora. Uśmiech okalał jego usta. — Czyż sprawa jest taka, że proboszcz tej gminy jest tak biedny, że składa czarne suknie, jak tylko nabożeństwo skończone i ubiera się jak chłop? — zapytał król.
— Tak, taki biedny jest, — odrzekł pastor, a rumieniec oblał jego twarz.
Król znów stanął przy oknie. Można było poznać, że jest w najlepszym humorze. Wszystko, co w nim drzemało szlachetnego, obudziło się. — Niech on tę kopalnię zostawi w spokoju — rzekł król. — Ponieważ całe życie biedę cierpiał i pracował, aby lud ten zrobić takim, jakim