był służący, który zaświecał świece, było dwóch chłopców i jeszcze kilku innych ludzi. Zakrystja była niewielka i ciasna. W jednym kącie zobaczyłem małe drzwiczki, do których wiodły schodki kamienne. Chciałem zobaczyć, co się za nimi znajduje. Żeby mnie zakrystjan nie wyrzucił, ostrożnie, powoli zbliżałem się do schodków; z obawą, a z wielką ciekawością, wstąpiłem na stopień najniższy, za chwilę posunąłem się na schodek drugi, postawszy tam spokojnie byłem wkrótce na stopniu trzecim i już przez otwór w drzwiach mogłem zajrzeć do wnętrza. Ale nic nie zobaczyłem, bo schodki skręcały się w bok. Wtedy posunąłem się w górę znowu o jeden stopień, a skoro zmiarkowałem, że mnie z zakrystji nikt już nie zobaczy, pobiegłem szybko do góry, i — co powiecie — wybiegłem najniespodziewaniej na ambonę. Ludzie w kościele spojrzeli na mnie, a ja zakłopotany i przerażony przysiadłem i czemprędzej począłem posuwać się do wyjścia, bojąc się, żeby mnie kto stąd za uszy niewyciągnął. Wybiegłem też zaraz z zakrystji.
Na cmentarzu kościelnym ludzie zaczęli przygotowywać się do procesji, chłopcy bili już w dzwony, zawieszone na pobliskiej dzwonnicy. Przybliżyłem się do nich, bo chciałem wziąć udział w tej czyn-
Strona:Seweryn Udziela - Wesołe opowiadania wesołego chłopca.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.