Strona:Skradziony biały słoń.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.
— 5 —

Po tych słowach usiadł przy biurku i wsparł głowę na rękach. W kącie kancelaryi było zajętych kilku urzędników; skrzypienie ich piór było jednym szmerem, jaki można było słyszeć przez kilkanaście minut, podczas których inspektor siedział pogrążony w myślach. W końcu podniósł głowę, a niewzruszone rysy jego oblicza zwiastowały mi, że mózg jego dokonał dzieła, że plan działania już jest gotowy.
Potem przemówił głosem przytłumionym, ale dobitnym:
— Wypadek ten nie należy do zwykłych. Każdy krok musi być starannie obmyślony i wykonany pewnie, zanim drugi będzie można zrobić. Przedewszystkiem musi być zachowana najgłębsza tajemnica. Niech pan z nikim o tej sprawie nie mówi, nawet z reporterami; z nimi już ja się rozmówię. Oni mogą się dowiedzieć tylko takich rzeczy, które ja uznam za właściwe i potrzebne.
Przycisnął za guzik — zjawił się młody człowiek.
— Powiedz, Alaryku, reporterom niech się zatrzymają.
Młody człowiek znikł.
— A teraz weźmy się do roboty systematycznie. W podobnych wypadkach nie można działać bez metody.
Wziął za pióro.
— Imię słonia?
— Hassan ben Ali ben Selim Abdallah Moham-med, Mose Ahhammal Dszamsedżetschiboj Dhulig Sultan Ebu Bhugdur.”
— Dobrze. A skrócone?