Światło jęło gasnąć — zrazu powoli, potem coraz szybciej — gwałtowny przypływ światła również gwałtownie cofać się począł, stygł świetlisty cud, góry kirem się zaciągały, a tam, gdzie niedawno rozlewał się tajemniczy majestat bezżarnego światła, zalegały coraz mroczniejsze cienia nad ziemią, która ponoć więcej mocy swej ku niemu — Kainowi wydać nie miała.
Janusza już nie było, ani niewiasty, czarnego cienia, jaki zbrodnia jego na świat rzucała, ani też zemstą charczącego Wojtka — bo czem było to wszystko — te upiorne majaki jakiejś dawno w krwawym ogniu Wojny stopniałej rzeczywistości wobec tego wulkanicznego wstrząśnienia jego duszy, otwarcia się na oścież ukrytych jej czeluści, wobec zapozwu przed bramę najgłębszych tajemnic życia i śmierci?!
Głęboka ciemność zwaliła się teraz na ziemię upiornym ciężarem, ale to było dlań obojętnem: w duszy jego było przeraźliwie widno od tych świetlistych roztoczy, od tych płonących roztopów, którymi niedawno cały świat się żarzył, a za siebie oglądać się nie potrzebował, ani też szukać onego miejsca, kędy był zwalił ów ruchomy kamień, bo zawarł już był przymierze z Panem nad Pany, że kto wyleje krew człowieczą, przez człowieka krew jego wylaną będzie, bo na wyobrażenie Boże uczynion jest człowiek — tak powiedział Pan, z którym on, Kain, był się zmagał — i stworzył Wojnę — Pan stworzył Wojnę!
I dalej powiedział Pan:
— A zaiste krwi Waszej, dusz Waszych szukać będę, z ręki każdej bestyi szukać jej będę; także z ręki człowieczej, z ręki każdego brata jego będę szukał duszy człowieczej.
I Pan stworzył Wojnę — Wojnę stworzył Pan, aby każden w krwi został oczyszczon z swych zbrodni i wywyższony w swych cnotach — i to on, Kain, zbrodnię swoją na Bogu wymógł.
I Bóg odwołał swe przekleństwo, jakoby miał być tułaczem
Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.