zawarł z Panem przymierze, że jakkolwiek chciał karać siedmioraką śmiercią tego, któryby go zabił, teraz mu w pożarach wojny przyrzekł, iż będzie na nim poszukiwał duszy człowieka z ręki człowieka.
To natchnęło go wielką mocą i siłą i niezłomnem postanowieniem, by być godnym przymierza z Panem zawartego.
Pięciu jego towarzyszy rozłożyło się wygodnie na stromym brzegu głębokiego rowu, na którego dnie sączyła się brudna, żółta woda. Mieli piekielną ochotę teraz po tym krwawym, znojnym dniu choć na chwilę się przespać, ale o tem mowy nie było — za chwilę posłyszą przecież głos Okszy: „w drogę chłopcy!“
Dosyć szczęścia, że mokre od potu koszule, które się w obmierzle przykry sposób do ciała kleiły, teraz się trochę osuszą, że można kryjomo zaciągnąć się papierosem, nogi od forsownego marszu pokrwawione, zanurzyć w płytkiej wodzie i świeżemi onucami owinąć.
— Teraz my niezadługo na ich szpicę natrafimy — tak mi się wyraźnie zdaje, pouczał Grzela Parchaniak pokornego, ale z nieludzkiej siły w całym batalionie słynącego Kubę Górnego.
— Widzisz, u nas inaczej, jak u Moskali — u nas to tak: główna kwatera, to dłoń — forpoczta mocna w Grzechanowie, to okiść palców, plutony i podwójne straże po drodze, to kolanka palców — a my jesteśmy brzuszkami tych palców — rozumiesz — psiakrew?
— A niby tak...
— No więc też, jak się ktoś dotknie tych brzuszków, to od razu przeleci to wszystko przez palce, dłoń się ściśnie, skuli się, jak nieprzymierzając ten jeż na drodze, i nic się nie stanie, bo od razu paluchy w pięść — a taki Moskal to głupi — zawsze uchlany: ściągnie but, ciśnie go daleko gdzieś w kąt, a potem chciałby, żeby but do niego sam przyszedł — ha, ha, ha —
Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.