Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

bo nasza droga albo wprost do piekła, albo do nieba, jak któremu z nas — nadziei mało, żebyśmy żywcem wrócili: to tak, jakbyśmy bitwę wygrali.
Wystąpił nagle z szeregu Wojtek Cylka:
— Jeśli pan porucznik pozwoli, to ja poprowadzę, ja tę okolicę znam — ja tu stąd pochodzę.
Oksza spojrzał nagle na Wojtka — kiedy i gdzie on go już widział? I przyłapał się teraz na tem, że już od dłuższego czasu, ile razy nań spojrzał, biedził się nad tem, że to przecież jakaś znajoma twarz, a ile razy zwrócił nań oczy, zdawało mu się, że te oczy przewiercają go wskróś, że na dnie duszy jego rozgrzebują jakieś zastygłe popielisko, by coś z niego wydobyć na wierzch...
— Jakto? Tyś z tych okolic? zapytał niepewnie.
— Tu stąd o jakie dwie mile wieś Trzaski, tam byłem służącym u pana Janusza Godziemby...
Oksza uczuł zimny, przeszywający mróz wzdłuż całego ciała, skostniał, chciał coś powiedzieć, ale nie był w stanie, patrzył przed się niewidzącemi oczyma, bo ślepił go straszliwy pożar, w którym mu nagle cały świat stanął. Zmuszał się, by onemu człowiekowi, który do niego mówił, spojrzeć w oczy, ale wzrok jego błądzić jął znowu po głębokich żlebach, wdzierać się na wysokie przełęcze, piąć się po niebotycznej szyji jakiejś girafy, osiadał na grzbiecie przedpotopowego mamuta — aż hen ku podnóża onego ostatniego szczytu, gdzie leżał ów ruchomy kamień...
On ruchomy kamień!
Przez chwilę zaległa głucha cisza.
Oksza ścierpł cały. Było to, jak gdyby był lufą karabinową, którą nieznana mu siła kierowała to na lewo, to na prawo, to wyżej, to niżej, aż wreszcie ujrzał swój cel:
Spotkały się ich oczy i tak się z sobą zwarły i sprzęgły, że