nak Oksza w nadmiernej jasności swego mózgu, bo z całej siły, jak piorunem grzmotnął go stalową rękojeścią ciężkiego rewolweru między oczy — bo ta sama nadmierna jasność nie pozwalała mu strzelać, by nie wszcząć alarmu.
Chłop się zatoczył, podniósł odruchem ramię do oczu, a nagle jak ścięty runął na ziemię.
To Wojtek znowu z tyłu go powalił i z zdumiewającą zręcznością usta mu zakneblował.
— Co z nim zrobić?! szepnął.
— Rzuć go w przepaść! syknął Oksza.
— Niema ruchomego kamienia w pobliżu! — znowu posłyszał Oksza ten sam szatański zgrzyt szyderczego śmiechu.
Teraz czuł dokładnie, że każden włos na jego głowie jeży się z przerażenia, ale nie miał czasu mu się poddawać, bo śmierć, którą puścił naprzód, wyczekiwała niecierpliwie.
— Co z nim zrobić? powtórzył Wojtek, ale tym razem wyczuł Oksza, jakby wzgardliwą niecierpliwość, szyderski zgrzyt w głosie Wojtka, ale nic nie odpowiedział, uczuł tylko wstręt i obrzydzenie, jakby mu ktoś przemocą splugawiony gałgan wtłaczał do gardła.
— Skończ już raz! zaświszczał mu własny głos w uszach.
— Już się załatwiłem — zaśmiał się Wojtek i schował okrwawiony nóż za cholewę — tu niema ani przepaści, ani ruchomego kamienia, a nieboszczyk pan Janusz kazał mi dzisiaj we śnie was strzedz, jak własnego oka.
I zdawało się Okszy, że teraz całe piekło zarzechotało straszliwym, plugawym śmiechem, ale zaraz ochłonął, bo posłyszał głos derkacza: to sygnał Grzeli, a potem różnego ptactwa wodnego, to sygnały reszty towarzyszy — a na wszystkie odpowiedział.
Zdumiewające, że tak doskonale głosy ptactwa rozmaitego naśladuje — i był głęboko uradowany, że się tak wszystko pięknie składa i wszyscy się odnaleźli.
Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.