Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/39

Ta strona została uwierzytelniona.

wrócili w gorączkowym pośpiechu do kraju — Pola wstąpiła po krótkim kursie Samarytanek jako pielęgniarka do szpitali obozowych, on przyłączył się do formującego się właśnie pułku ułanów.
Teraz znowu jęknął głucho, granatami rozszarpywany lasek, rozległ się trzask gałęzi i na szczapy rozrywanych pni: aż ku niemu sypała się lawa piasku, ale on jakoby był na wszystko ogłuchły. Myśl jego wybiegała ku Poli i drżała ciężką trwogą, bo Pola pracowała w szpitalu za frontem, na który od dni kilku wprost rozpaczliwe wysiłki ognia nieprzyjacielskiego skierowane były.
W mózgu jego wikłała się bezustannie rzeczywistość z niedaleką przeszłością.
Nie widział dobrze w zapadającym zmroku tych wszystkich ścieżyn polnych, tych miedz i dróg, któremi razem błądzili, a nawetby ich dojrzeć nie mógł, bo pola jego były porozorywane rowami strzeleckimi, w których się teraz wróg ukrywał — wszędzie, gdzie spojrzał, widział na żółtem ściernisku czarne plamy — widocznie doły, przez granaty powyrywane — ani śladu nie pozostało z przydrożnych wierzb i topoli, nie szklił się jak dawniej cienki pasek rzeczki — widocznie ją wróg gdzieś w głębi zatamował, by w danym razie wywołać zalew terenu, na którym jutro już pewno krwawa walka się stoczy... tam stały dawniej obszerne czworaki, które sam budował, ale został z nich tylko komin — tu na lewo stała zagrodą chubiarza, ale dostrzegł tylko nieforemną kupę gruzów — spojrzał w stronę gęstego ongi parku: pełno było w nim olbrzymich dziur, przestronnych wylotów, łysin i nagłych polan, ale nie widział białych ścian dworu — widocznie i artylerya polska nie próżnowała — ale to całe zniszczenie mało co go obchodziło: on czuł dokładnie, jak w jakiejś nieskończenie błogiej wizyi, ramię Poli pod swojem i teraz znowu obchodzili