Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

zniszczona; rozsypał się bezradnie na wszystkie strony w jeden i drugi bok, znikł w wądołach i szczelinach wzgórza, a wściekły ogier harcował po całej przestrzeni po rannych i trupach tych, którzy przed jego rozszalałą mocą w czas ubiedz nie zdołali.
Rogosz rozpętał z uwięzi obłąkanego ogiera — widmo głupiej, śmiesznej, ślepej śmierci...
Czy wie ona kogo, i co tratuje?!
Ona, która bezmyślnie niszczy i kosi wszystko wokoło, a nie przychodzi do tych, którzy jej czekają, i jej pilniej szukają, aniżeli ukrytych skarbów..., którzyby się radością weselili, pląsając, gdyby znaleźli grób...
Pomnął, że już Job tak Bogu bluźnił — ale on Nieczuja, śmierć zwyciężył — osiadł ślepego ogiera już raz i poprowadził go na czystą gołębicę, aby ją stratował, jakoż to uczynił, a teraz sam się pod jego kopyta położy, aby stratowan został, bo bodaj był zginął dzień, w którym się był urodził i noc, w którą rzeczono:
Począł się mężczyzna!
Ha, ha, ha! rzechotała żmija, która była oplotła jego serce, i teraz delikatnem żądełkiem łechtała jego serce.
Mężczyzna?! Podły, marny samiec, który sprowadził śmierć na biedną gołębicę, potargał węzły, świętsze i dostojniejsze, aniżeli te, które dziecko z matką, brata z siostrą wiążą, węzły nie z krwi, ale z Ducha stworzone — węzły wierności przyjaciela.
— Obywatelu Nieczuja! Ponikło ściskał jego rękę — bohaterskoś placu dotrzymał — trzeba teraz iść kazać się opatrzyć — Rogosz wraca żyw i cały — baterya zniszczona... A! psia krew! pół ucha oderwane, cały mundur krwią zbabrany... W tej chwili do opatrunku!
— To nic — to nic — głupie draśnięcia...
Ujrzał Rogosza, jak wkraczał na podwórze zamku z pię-