go, czuł, że całą siłą chciał wzrok jego na siebie skierować, ale on na niego patrzyć nie chciał. Przeciwnie, próbował zagwizdać, bo miał tysiąc i jedną przyczyn, a właściwie jedną tylko i to bardzo poważną, by być wesołym i czuć się wyzwolonym, bo ten „on“ dawno przestał istnieć, a, jeżeli mimo to gwizdać nie mógł i czuł nieznośne bicie serca, jeżeli nim całym targał opętańczy niepokój, to jedynie dlatego, że przepotężna powaga całego krajobrazu, jaki się przed nim roztaczał, wstrząsnęła całą jego duszę do dna.
Oczy jego bowiem, błądziły po dziwnie połamanych kształtach grzbietów czterych gór łańcuchów, które tu szczytami z wszech stron się osadziły i stromo w jezioro zbiegały.
Ale ustawicznie czuł, że oczy Tamtego, który już przecież nie istniał, coraz ciężej na nim spoczywały, ciężarem swoim wgniatały go w ziemię — ależ nie! mylił się — to prosty majak przemęczenia: dwa dni błądził bez wytchnienia po górach bez snu bez jedzenia — czuł teraz, że buty jego podarte, a stopy krwią ociekały — ale to nic — nic!
Teraz przecież mógł wypocząć...
I oczy jego znowu błądzić jęły po dziwnie połamanych kształtach grzbietów czterech łańcuchów gór, które tu szczytami z wszech stron się osadziły i stromo w jezioro zbiegały.
Wytężał całą swoją uwagę, by objąć ogrom tych majestatycznych szczytów, ale dusza bezustannie mu się mąciła, bo czyjś wzrok prześwidrowywał mu plecy — czyjś wzrok wżerał się jadem trucizny piekącej w jego rdzeń pacierzowy, tak że go ustawicznie gorące dreszcze skręcały, a cały był, jakby się w zimnym pocie kąpał, ale nie miał odwagi się odwrócić, bo wiedział, że teraz już nie naprzeciw niego, ale za nim ktoś siedzi, i również wiedział, że gdyby się teraz odwrócił, musiałby ujrzyć oczy, które swą mocą na proch by go starły, albo w kamienny słup przeobraziły.
Więc patrzył tylko z zdwojoną uwagą: cztery szczyty, je-
Strona:Stanisław Przybyszewski - Powrót.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.