Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

siebie wyłonił, kiedy kształty mego ducha układały się w linije Twego ciała, drgania mych nerwów lały w Cię życie, kiedy stałaś się istotą mego ducha, jego treścią w ciało przeistoczoną.
Kocham Cię, jak zachodzące słońce kocha łany pszeniczne w parnych zmierzchach lata, ostatnimi, krwawymi promieniami; niechętnie odchodzę od Ciebie, jak słońce, co się z ziemią żegna z bólem i z żalem, że nie będzie mogło widzieć świętych tajemnic nocy.
Tajemnicę nocy i otchłannych przepaści — w Tobie, w Tobie chciałem ją ujrzeć. Szukałem jej rozpalonymi, męką dyszącymi palcami; gdyby ostrza lancet wcinałem je w głąb Twej duszy, ale znikała, usuwała się, wabiła mnie, a gdym sięgał głębiej, zaprzepadała się.
Duch mój, z którego powstałaś, którego kszałtem i ruchem żyjesz, wił się w bolesnej rozpaczy, by Cię odnowa wssać, w siebie roztopić w swych żarach jak kawałek metalu — Ciebie zagubioną, oderwaną połowę.
Obcą mi jesteś, bo tylko to mogłoby Cię roz-