Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

Pomnę: siedziałem bez ruchu, stępiały, z pięścią w ustach, by nie krzyczeć, z oczyma dziko wyłupionemi, z strasznie wykrzywioną twarzą: dzikie zwierzę w rozpętaniu dzikich instynktów.
Coś musiałem w sobie zniszczyć, zębami wkąsać się w najtajniejszą głąb mej duszy, głęboko, powoli, coraz głębiej; coś odgryźć, a powoli, powoli, by ból był straszniejszy, dzikszy, okrutniejszy, odgryźć długimi, ostrymi zębami.
Szarpnąłem. Ból, jakby mi ktoś żywe serce z piersi wyrwał.
Teraz byłem prawie wesół. Podałem się z rozkoszą dziwnym majaczeniom.
Wszystkie moje uczucia i myśli rozkołysały się w burzliwy takt jakiejś straszliwie głębokiej, upiornej muzyki z twarzą staromeksykańskiego bóstwa.
Każdy ton był jak kawałek stopionego metalu, co w straszliwym żarze spadał w spektrum mej duszy i tam linię rysował.
Nie słyszałem muzyki, czułem ją tylko do-