Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

i chory, jak ja, to nie wie nigdy, co się z nim dzieje. Stany duszy zmieniają się z przerażającą szybkością, popadają z jednej krańcowości w drugą. Co teraz miłością, za chwilę przemienia się w obrzydzenie i nienawiść.
Chciałem na nią spojrzeć, ale nie miałem odwagi.
— Ty!
— Co?
Dźwięk jej głosu był w tej chwili zgrzyt pękniętego dzwonu.
— Jesteś przecież rozsądna, nie jesteś dzieckiem, mogę Ci przecież wszystko powiedzieć.
Milczała.
Pamiętasz sonatę Kreutzera Tołstoja? To, co mówi o tym wstręcie i płciowej nienawiści — rozumiesz mnie?
Czułem, jak drżała na całem ciele, wyprężyła się, a potem nagle opadła.
I teraz stałem się brutalnym parobkiem.
Pastwiłem się nad nią z dziką, krzyczącą rozkoszą kata.