Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

— Męczę się, od samego początku się męczyłem. Pamiętasz, jak pierwszą noc pozostałaś u mnie i strasznie zmęczona natychmiast usnęłaś? Wiesz, com wtedy robił? Boże najdroższy — ciało Twoje było mi tak obojętne, tak obojętne — wstałem i zacząłem robić z Tobą eksperymenty snu. Wziąłem dzbanek wody i począłem ją lać do miednicy. Ciekaw byłem, co będziesz śnić. Lałem coraz silniej, aż się przelękniona obudziłaś. Pytałem Ci się czule, coś śniła i cieszyłem się, że mózg Twój z taką dokładnością odpowiada na podraźnienia zewnętrzne.
Pamiętasz? Śniłaś, że w Twojem mieście rodzinnem wybuchł ogień, i ze wszechstron zlatują się ludzie z fasami i kubełkami, by ogień gasić.
Jej spojrzenie czułem teraz cieleśnie na całej skórze — straszne, na śmierć gotowe spojrzenie.
Teraz nadeszła chwila ostatniego ciosu.
— Trudno nie mogłaś mi dać szczęścia, a teraz, teraz... Słuchaj, wiem, że jestem brutalny, ale nie mogę dłużej żyć z Tobą, stałaś mi się ciężarem...