Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyciągnąłem się znowu w łóżku, strasznie wyczerpany, objąłem głowę obiema rękoma, znowu siadłem, przycisnąłem dłonie z taką siłą do skroni, że jeszcze ból uczuwam.
Jakieś nieświadome, głupie skojarzenia myśli przewłóczyły się po mej głowie, — owa groźna fala przypływu rozbiła, skropliła się w pojedyncze perły, co się wydłużały, jak gdyby kazano im przeciekać przez jakiś cieniuteńki otwór, widziałem krople w długich sznurach, co się raz poraz urywały — raz — dwa — trzy — cztery... a za każdą razą słyszałem, jak się rozbijały gdzieś w głębi o jakąś szklistą toń.
Jedno tylko rozlewało się błyskawicą poprzez czarną noc spienionych fal myśli:
Nie zrobisz tego!
A myśl ta poczęła łowić i wędki zastawiać w błotnistej sadzawce, wabiła tak długo, aż inna myśl wędkę pochwyciła.
Tak, a potem — potem właśnie to zrobisz!
I obydwie myśli zbliżały się coraz ku sobie, objęły się, siadły jak żmije wyprężone na ogo-