Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

nach, prężyły się coraz wyżej, splotły się — i patrzały długo z łepkami w tył wygiętymi na siebie — patrzały długo, przenikliwie, a potem rozśmiały się cicho ku sobie.
Spełniło się to, co mi było przeznaczonem.
Tak będę stał, tak pistolet przyłożę do skroni i tak, zupełnie tak będę krzyczał i dyszał — nie zrobisz tego! nie zrobisz tego! — a równocześnie jedno pociągnięcie: straszne światło sądu ostatecznego zatańczy mi w oczach — teraz posłyszę huk, gdyby grzmot walącego się łańcucha skał w bezdenne przepaści:
Stało się.
Drżałem na ciele jak osika, serce chciało klatkę piersiową rozbić, a w skroniach biła krew o moje dłonie w dzikich podrywach i szałach.
Niepokój wzrastał, straszliwy lęk rozszarpywał do reszty kłębek mych myśli, roztrzępiał ich związki i połączenia gdyby nasienny pył jesiennych kwiatów na wszystkie strony, coś mnie wgniatało przemocą w poduszki, kurczyłem i giąłem się, by nie uledz temu pchaniu i nagle zer-