Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

że odnowa muszę się tej strasznej męce poddać i ta pewność wżerała się ostrym, trującym językiem w mój mózg.
Teraz siadłem znękany na krawędzi łóżka, pochyliłem głowę zbolałą, ująłem ją w dłonie i myślałem, myślałem.
Uczułem bezmierną litość nad sobą samym. Gorące, wielkie łzy ściekały mi z oczu. Wtedy nie wiedziałem że płaczę — ach, cóż mnie wtedy to obchodzić mogło.
Nie płakałem łez wyzwolenia, płakałem pogrzebowym śpiewem indyjskiego kacyka, co własny grób opłakuje.
Nie wiem, jak długo tak siedziałem.
Gdym ocknął, uczułem ziębiący lodowaty ból.
Więc stałem w pośrodku pokoju i szukałem czegoś.
Aha! Papierosa.
Zdawało mi się, że wszystko minęło.
Zapaliłem papierosa, ubrałem się, otwarłem okno i stałem długo przy oknie w nieziemskim, majestatycznym spokoju.