Strona:Stanisław Przybyszewski - Requiem aeternam.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

Wybaw nas Panie!
A gdy stary siwy kapłan objął ołtarz obiema rękoma, kiedy straszny kurcz płaczu rzucał go na wszystkie strony, kiedy on, który z pogardą patrzał na oprawców, co go w powstaniu żywcem zakopać chcieli, jęczał i bełkotał ku Bogu w obłąkanym śmiechu — wtedy naród oszalał.
Słyszę tylko dziki ryk, szatański skowyt, jakby się całe piekło rozpętało.
Zdjęła mnie straszna groza przed tą bolesną, przerażającą chucią ku życiu, groza przed tym konwulsyjnym strachem śmierci i bezmyślnie, w febrycznych drganiach powtarzałem bezustannie:
Wybaw nas Panie!
A ponad ludem tronował anioł śmierci z błędnym uśmiechem na ustach, straszny i okrutny i znaczył tych, co umrzeć mieli, swym płomienistym mieczem.
Czyż i ja byłem pomiędzy nimi?
A z mej krtani rwie się przemocą, bolesne, żarliwe, ostatnią iskrą życia drgające:
Wybaw nas Panie!