Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/137

Ta strona została skorygowana.

I dwie duszyczki morze zabierze:
Jedną, bo nie przyjęła do domu
biedaka, skąpiąc jadła, odzieży,
nie przysporzyła dobra nikomu.
Druga duszyczka, ta miała za nic
Macierz i ojca, waży się ganić.
I tę duszyczkę morza zabrały.
I już nad nimi zamkną się wały.
Nurkiem po trzykroć w głębię się ważę,
Fale po trzykroć przeciwią się wraże,
Alem je w końcu wyłowił ze dna
I nie przepadła dusza ni jedna.
Siedemset duszek jam przewiózł przez tonie,
Żadnej duszyczki jam nie uronił.
Raduj się, ziemio, Syn się narodził, raduj się!

Przykro powiedzieć, że taka pieśń na papierze położona, a choćby odczytana głośno, wytrajkotana równiutko, tak jakoś smutnie wygląda, jakby ją w trumnie nowiutkiej na sen wieczny ułożyli, a diak w pośpiechu wieczną pamięć wybehekał. Pieśń Fokowa szła powoli, nie śpieszyła się. Rozsnuwała się wokoło, mówiła do każdego, pytała każdego. Bo Foka nie tylko każdą zwrotkę obwieszczał, nawet każde słowo wyrażał dobitnie i patrzył w oczy jednemu za drugim, a dopiero po każdej zwrotce naprzód kolędnicy, a potem nieraz wszyscy w chacie odpowiadali powtarzając chórem wyraźnie refren: „Raduj się, ziemio, Syn się narodził, raduj się!“
Tak, nie śpiesząc się wcale, śpiewając godzinami, odśpiewali każdemu z obecnych, nie omijając nikogo, długie kolędy. Każdemu inną, stosowną dla każdego: inną dla gazdy, inną dla gazdyni, inną dla chłopca, inną dla dziewczyny, inną dla dzieci i wreszcie kolędy dla zmarłych, co zaproszeni na Wieczór Święty, choć niewidzialni, słuchali gdzieś po kątach.
Znów odpoczywali, znów traktowano ich, a kolędnicy na przemian to certowali się, to przekąsywali i wypijali, skłonieni długim zapraszaniem.
Potem wstawali nagle. Foka rozpoczynał z pieśnią na ustach obrzęd szczególny, to jest taniec świąteczny nazwany pląsem, rześki, skoczny, zwrotny jakby młode kózki tańczyły. Rozpoczynał pieśń pytaniem:

Oj dobryj weczer do ceji chaty
Czy pozwołyte kozi skakaty?

Kolędnicy odpowiadali gromko: