Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

Czy walka z najazdem ich zbudziła? Czy same lasy i wiosna wierchowińska ich wyczarowała?
Opryszki, rycerze, rozbójnicy szlachetni, byli to naprawdę ludzie lasowi: lasów nie karczowali, ścieżek nie wyrąbywali, gąszczy żerepu nie palili, połonin i carynek nie wyrabiali. Nie zakładali obejść, dróg i mostów nie budowali. Temu tylko radzi, tego tylko chcieli, by las pozostał lasem, nieprzystępnym, nienaruszonym, gęstwinami i łomami zatarasowanym.
Według słów pieśni starowieku na nutę opryszków śpiewanej, matka gazdyni błaga i przestrzega syna, który odchodzi pomiędzy lasowych chłopców: — Synku! woda cię zatopi, Dunaj bezdenny cię zaleje, las czarny cię pochłonie, zwierz rozszarpie, rozbój cię zarąbie.
A jej odpowiada junak kędzierzawy:

Matko! znają mnie Dunaje,
Gdy ja idę — fala staje.
Przejdę — wał się zamknie z grzmotem.
Rozbój wita mnie szczebiotem,
Bór hołubi pobratyma,
Zgraja wilcza straż mi trzyma.

Las czarny, wody-Dunaje, zwierzęta dzikie rozstępują się przed nim, kryją jego odwrót i ucieczkę. I są po przejściu, takie, jakby jeszcze nigdy człowiek tędy nie przeszedł, jakby tajemnicza drzemota bez przerwy puszcze i szczyty otulała.
Ale też nie ma dlań powrotu do ludzkich siedzib, do dziedzin gazdowskich. On już — człowiek lasowy.

Weź garść piasku moja neniu
I posiej go na kamieniu,
Kiedy na piasku modre zejdą kwiaty,
Wtedy powróci syn do ojców chaty.

Niejedne smutne, krwawe i rozdzierające serce dzieje ukryły skały i puszcze. Podobnie jak nie znane nikomu dzieje rannego orła lub sępa, ginącego samotnie, w zapomnieniu, gdzieś w schowkach skalnych lub w gęstwinie leśnej.
Gdy wiosna górska zacznie mrugać i uśmiechać się, gdy szepce do ucha, jakby podmawiała i obiecywała, wydaje się wtedy, że to nie opór przeciw uciskowi i przemocy, nie pomsta za krwawą obrazę, nie zawód miłosny, ani nawet zew krwi gnały tych junaków o złotych i ciemnych kędziorach na wędrówki i tułaczki, podobne do życia drapieżnego ptactwa.