Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/214

Ta strona została skorygowana.

Gazdował tam, latował i zimował i popijał wino. Dzieci i wnuki bratowskie i sierocięta różne wkoło siebie gromadził. I pieśni słuchał. Ze świata całego przychodzili doń pieśniarze i o nim samym wiele pieśni mu śpiewali:

Hołowaczu — Hołowyno,
Ty szczira dytyno —
Ej — ne żury sy Hołowaczu!
Ej, nie smuć się Hołowaczu!
Bo się góry wraz rozpłaczą.
Bo zapłacze naród wszystek!
Hołowaczu szczere dziecię!
Z tobą trzyma każdy listek,
Każde drzewo, każde kwiecie —
Ej, nie smuć się Hołowaczu...

Tak śpiewali: I o zabiciu biesa śpiewali, i o wypędzeniu Turka, i o zabójstwie kasztelana, i o pańskiej złości.

Ej, ne żurysy Hołowaczu.
Hołowaczu, Hołowyno ty szczira dytyno.

Śpiewali dziady wędrowne — siwowłosi ślepcy. —
A starzec słuchał zadumany — siedząc na głazach. Patrzył daleko ku błyszczącej Cisie, macierzy Wielitów, ku polankom jasnym, które go wyhodowały. I myślał o siwym ojczulku i nenieczce pomarszczonej, o tym jak to kiedyś świat cały serdecznie się doń uśmiechał, kiedy wierzył i ufał każdej trawce, każdemu listkowi. Jak biło dlań wszędzie serce świata, jakby na każdej łączce serce matczyne tętniło. I jak lasy, łąki, trawy — wszystkie one — były tak miłe, dobre, troskliwe, że i w niebie nie mogłoby być lepiej. Tak słuchał tych pieśni.
Więc także przychodzili doń ludzie o pomoc prosić, o pociechę. I gazdowie schodzili się z odległych stron, aby ich rozsądził.
Mało mówił Hołowacz całe życie. Tylko co zrobił, co powiedział, to było jak te głazy, którymi tak umiał ciskać i z których pobudował swe siedlisko. Twarde, mocne, ciosane, takie były jego sądy. I ludzie je sławili: we wszystkim sławili Hołowacza.
I jak długo Gutynowi stać, jak długo jeziorko będzie się smucić i uśmiechać — i wielka Cisa grać będzie pieśń o Wielitach — nie zginie jego sława.
Sława skalnego olbrzyma z sercem dziecka.
Sława Hołowacza — opryszka bez skazy.