Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/281

Ta strona została skorygowana.

nasz kraj należał od strony dziejów ludzkich, tak jak dziecko należy do ziemi, na której stoi jego kołyska. Usiłowało ukazać się nam od strony czynów Bożych, królestwo zwane Pospolita Rzecz, bo sam Bóg tyle narodów, plemion odległych i wiar różnych powołał dla wzajemnego szacunku, dla wspólnej sprawy, dla zgody bratniej. Tak, a nie byle jak powołał Pan, niech Imię Jego będzie rozsławione i niech przygrywa raz budząc, raz kołysząc do snu, nam najcichszym, chasydom z prawej czy z lewej strony czystej rzeki Czeremoszu, Jego święta nuta dla udziału w Jego czynach Mifelot-Elohim. Dziś warstwy dziejów przysypały i przywaliły osoby i pokolenia, tak jak skały i piachy grzebią dawne żywotwory. I już pogrzebane piersi olbrzymie niegdyś, a gruzy dziejowe tak je ścisnęły, że gdyby odkopać je spod tych osypisk, wyda się że takie ciasne jak piersi tych co jeszcze żyją.
Już przedtem Ilko czy może ktoś inny za jego podmową, bo i to zatajono, uwiadomił Dobosza o ważnym spotkaniu i aby czekał tylko z dwoma lub trzema towarzyszami najbliższymi nad Watonarką, na carynce otoczonej gęstym lasem. Dobosz przybył tylko z Iwankiem Rachowskim. Kto pamięta tę carynkę, wie że i dzisiaj można by tam urządzić spotkanie, o którym niewiele będzie wiadomości w dziejach ludzi. Łąka zaroiła się naprzód ludźmi, niedużo mniej niż trawami i kwiatami i zaraz opustoszała. Liczna służba rozciągnęła w samym jej środku ogromny namiot malinowy. Zawiesili u szczytu namiotu sztandar z archaniołem i zaraz opuścili łąkę. Tylko u brzegu lasu ustawiły się co kilka kroków warty wojskowe, niewidzialne z lasu.
Oczy niebieskie, zanadto otwarte na to, aby jak najwięcej światła wchłonąć a potem rozsiać, zjawiły się na łące. Nie opuściły Dobosza do końca życia. Księżniczka skoczyła z konia i porzuciła lejce nie wiadomo komu, przywykła, by na każdym kroku o nią się troskano. Oto ona sama, Paraska święta Piatnyca! Jak zaświadcza tyle obrazów świętych, oczy te uderzyły niegdyś dwu cesarzy na tronie, że oślepli. I zaraz błagali o cud przewidzenia. Uderzyły i Dobosza jak cały trybunał spojrzeń, grono sędziów i to takich, których sam uznaje i skłania się przed nimi. Zadrżał. Czyżby wtedy po raz pierwszy objawiło mu się, że jako rozbójnik wie coś nie chcąc wiedzieć: że czeka go w końcu sąd taki, o którym właściwie nigdy nie pomyślał? Zdaje się, że nie. Zdaje się dlatego, bo w każdym razie błysk doli w oczach kobiety, która przezna-