Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/290

Ta strona została skorygowana.

jecie, a psów pańskich wcale na nas nie szczujecie jak tamci panowie kryminalni z Sekwestru. I dalej dajcie nam taki sam spokój, amen. I idę już sobie. — Skłonił się nisko, zamiótł trawę kapeluszem i zniknął w lesie.
Dobosz przygasł, zadumał się.
— Słyszycie? — rzekł. Potem pytał dalej: — Więc jakże, czy rozumiem dobrze? Książę cudzoziemski mnie usynowi, a ja cóż mu dam w wymianie? Nie rozumiem, czy mam ślad mój sprzedać, jak go ocenić? Czy zgubić po prostu, a może zatrzeć jak lis?
Słowa księżniczki wiały ciepło, jakby powiew wiosenny na Czarnohorze tam w dobrze ochronionym zakącie na Kiedrowatym, wślizgnął się mu za koszulę. Niech nikt nie pomyśli, że go kusiła albo że on opierał się pokusie. To mocowały się dwa powiewy, jeden od poranku wiał, drugi od wieczora, raz od słońca gorący, raz od miesiąca łagodził, stąd serce trzepocze blisko, stamtąd myśl szybuje daleko a bezszelestnie.
— Nie ślad waszego rodu macie zataić — mówiła — to kiedyś wszystkie dzwony ogłoszą, tylko ślad waszych czynów, waszą sławę. Kto zabił tylu ludzi bez prawa i bez sądu, ten nie może zaczynać od tej sławy.
Dobosz przerwał gorąco.
— Zataić sławę? Schować wiatr? A cóż doszło do was jak nie ten wiatr? Nie, nie zataję, tylko odwrócę. Zanim zawezwą do Rachmanów, na kolanach powędruję do Skitu, do miejsc świętych. Błędy wyługuję, grzechy wypalę, choćbym kości przepalił, ani piętna nie zostawię. Niechaj patrzą do słońca; biedak, pastuszyna, zabójca, opryszek, watażko a wstał czysty. Niechaj zaglądają lasy i gwiazdy, jeśli kto inny na tym świecie nie przygląda się człowiekowi.
Księżniczka odpowiadała, jakby wiatr coraz cieplejszy wzmagał się, wiosenny wiatr porywisty, przez to gęsty jak ściana miękka, iż można nań głowę położyć jak na poduszce. Mówiła gorącym porywistym szeptem. Jej słowa, jej głowa dotykały jego głowy. Wstrząsnął się, jakby go przygniotła święta księga: niech sama otwarta księga wyrokuje.
A oto co z niej czytała.
— Nie skrucha rozgłośna potrzebna, nie wiatr, tylko cisza. Uciąć gałęzie wybujałe, zaszczepić pędy na samym drzewie. Zacząć od tego chłopczyny, jakim byliście chodząc po waszych bukowinkach, od prawdziwego Ołeksy. — Księżniczka urwała,