Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/328

Ta strona została skorygowana.

Nieszczęście to i kłopot dla wszystkich, a może i dla siebie samego, ten Andrijko. Samograjka jakaś i to taka, co ciągle coś innego wygrywa. Co mu zatykali gębę od dzieciństwa, co go karmili mądrością różnych ludów! I państwa wszelakiego dali mu skosztować. Pieścili go, rozpieszczali! A tak go kochali, że omal go nie zadusili. Z tej to miłości chcieli potem wyprać z niego te mary wszystkie i bajania. Prali go tak, jakby przed świętami pralnikiem szmatę żydowską, naftą nasiąkłą, trzepali. Tak weń walili. Ale co zrobić z takim? Otrząsnął się, jak gęś dzika, skrzydła w locie wysuszył, rozprostował, trzepie się nad górami w słońcu i swoje klekocze.
Słychać było potem co innego jeszcze. Gadanie jak gadanie, niechby było. Ale powiadają, że Doboszowych skarbów mu się zachciało. Wałęsał się, latał, męczył się, szukał i nie wiadomo, czy co znalazł. Jedni mówią, że znalazł, że zabrał dla siebie te skarby. Po prostu ograbił całe góry ze skarbów, złupił wszystkie komory skalne. Na to, by mógł wałęsać się po świecie, znów gadać, baraszkować i znów wędrować. By mu, broń Boże, nogi nie zdrewniały, gdyby jeden tydzień na miejscu posiedział. A drudzy powiadają: — Nie, to puste gadanie. Ot, uroiło się durnej głowie, że sam będzie jak Dobosz. Ludzi zamyślał uszczęśliwiać. Rozwłóczył się i wielu młodych ludzi porozwłóczał z tym szukaniem i kopaniem, rozpróżniaczył ich, rozbujanił. A skarbów to jeszcze mniej mieli niż przedtem, bo się wszyscy pozastawiali u Żydów na te wymysły. —
Potem wracali z pustkowi, przylatywali z Andrijkiem te gołowąsy z łopotem jak jastrzębie, przychodzili do gminy z hałasem, strzelaniem, ze śpiewem. Chcieli ludzi uczyć swoich porządków. Na to chyba, by nowe karne wyprawy tu zwabić.
Więc słychać było wreszcie i to, że już zrobili z nim porządek ludzie stateczni, aby zaprzestał buntowania: wypędzili go zewsząd, zesłali go z owcami aż na samą Babę Lodową i zostawili go na zimę w chacie sianowej. Tam, gdzie najdalsza i najzimniejsza połonina! Tam, gdzie stoi wielki słup kamienny, oblepiony lodem i soplami! To ona, wiedźma śmiercionośna, pałuba, sama Popadia Eudokia, jędza skamieniała i zlodowaciała! Pilnuje, aby było zimno na świecie! Aby wszystko marzło i kamieniało.
Niech siedzi sobie teraz tam stary Andrijko! Niech tej skamieniałej Babie Eudokii opowiada, czego inne baby mają już dość. Niech ją rozgrzeje, albo niech usiłuje ją nawrócić, czy