Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/358

Ta strona została skorygowana.

gdyby zaczął w ludzi wmawiać, że na pewno i naprawdę zdolen coś o samotności czyjejś opowiedzieć. Bo widzi mi się, że i sam człowiek o swojej nawet samotności niewiele pamięta, a o nasieniu i korzeniach swych dum nic nie wie. —

Gdy wiosna się przybliżała, oczekiwanie i nadzieja naprowadziły w końcu Dmytrykowi gości do jaskini. Gadały mu w półśnie głosy towarzyszy, przylatywały słowa dziewcząt. Ale także oba Czeremosze szeptały, gadały i wykrzykiwały. Nie mógłby przysiąc na pewno, czy może sam te słowa wymawiał, czy mu się przyśniły, czy też naprawdę skądś doń zalatują. A do głosów przysuwały się nieraz jakieś twarze. To stare, to młode, to ponure i tajemnicze, jakby z gęstwiny smerekowej się wychylające, to jasne, jakby razem z kwiatami szafranu tańczyły. I miał już towarzystwo.
Pewnego dnia powiał gorący wicher od Czarnohory, przygrzało słoneczko. I Dmytrykowi jakby skrzydła zaczęły rosnąć. Porywało go coś i gnało, by latać po połoninach. Poszedł na przełęcz niedaleko Łukawic. Już był wieczór, kiedy na połoninach silną woń rozlały kwitnące wśród śniegu, różowe kwiaty krzewu, zwanego wilczym łykiem. To myrty połonińskie sposobiły się do godów weselnych wiosny. I odurzały wonią, tumaniły, nęciły — nie wiadomo kogo. Już i ziemia leśna pocić się zaczęła, zapachniała wiosną.
Gdyż naszeptało słoneczko wszystkim tę wieść wiosenną. Zawezwało do szkoły wszystkie swoje dziecięta.
W tej zaś szkole podsłuchał Dmytryk takie tajemnice, jakich nikt dotąd nie słyszał.
Bo któż w owe czasy był tam kiedy w tym pustkowiu na wiosnę?
W ciemności leśnej ukazał mu się na mig — aż strach go przeszył ostrą rohatyną od stóp po serce — starzec z zielonymi włosami i z brodą soplową. Zmiarkował Dmytryk, gdy trochę ochłonął ze strachu, że był to sam Czeremosz.
Z daleka, z ciemności leśnej gadanie Czeremoszu usłyszał wtedy Dmytryk tak wyraźnie jak głosy w jaskini. Nie tylko gadanie i okrzyki, lecz także śpiewy i granie Rzeki.
Później je nieraz w życiu wspominał.
Stary Czeremosz zwoływał swój ród, swe pobratymy. Czekał na swe dopływy, drzemiące pod lodami i pokrywami śnież-