Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/362

Ta strona została skorygowana.

pewnie musi wiedzieć, gdzie się podziały te opryszkowskie skarby. Sam ich przecie nie dobędzie, ani też nie połknie wszystkiego! A kto, jak kto, ale ten Wasyluk Dmytro (cały świat to wie) miał tego, tych skarbów — do licha! Niech tylko puści farbę taki skoropyskacz drankawy! To już będzie można na wiosnę coś zacząć: samemu pójść albo i kompanijkę małą zebrać, i szukać, nypać, kopać łopatą, czekanem, albo i wiercić świdrem wiertniczym. Albo też można nająć do roboty tej kilku biedaków i przybłędów, aby nie było żadnej przerwy...
Niech tylko bukowinka się rozwinie.
Hej! szeroko na świecie! Inaczej na sercu robi się człowiekowi wtedy.
Także i w nasze czasy zbierają się na wiosnę, niemal co roku, takie kompanie. Idą kopać skarby — w wielkiej tajemnicy. Wtedy ożywiają się te odległe ustronia i samotne szczyty, te różne schowki, komory Doboszowe, Pełechowe, Pihułowe, Wasylukowe i inne. Tylko bieda, że z nas teraźniejszych ludzi nikt nie umie utrzymać tej tajemnicy. Zaraz gadają, rozgadują, i zaraz wszyscy wiedzą. A to bardzo szkodzi. Skarby tę słabość mają, że nie lubią rozgłosu, nie znoszą gadania. Do tego też dochodzi i ta trudność, że trzeba dobrze rozplątywać, co taki powiastun nagadał. Boć on nigdy otwarcie nie powie, ani miejsca, ani zaklęć, ani godziny nie wskaże i jaki post tu potrzebny. Ani nie powie dokładnego ostrzeżenia, jak to pilnować się od przeklętych i krwią splamionych skarbów. Tylko zawsze gada ogródkami, straszy i zadziwia, a czasem i naśmiać się lubi. Robić nie chce, starać się i łopatą machać, ale jakby do podziału przyszło — to pierwszy.
I teraz ten taki dym nam puścił w oczy i powiada, że Andrijko. — Hou! stój bratku. Wygląda niby to, że znów naród buntuje. Ale on jeszcze coś za tym kryje i...
— Posłuchajcież ludzie delikatni. Tu nie pański parlament wiedeński, ani sejm tych tam szarapatków warszawskich, aby każdy kukurikał, a głosem własnym upijał się jak głuszec na tokowisku. To przecież towarzystwo. Godne, gazdowskie. Zamiast językiem młyńcować tak, a puste mleć, dajcież dokończyć, opowiedzieć: jak to Dmytryk z tego biedowania, czy z tego, że mu durijka samotności uderzyła do głowy — stał się opryszkiem. I tak doszedł do — skarbów wielkich...
Tym sposobem, bez krętactw właśnie i do tych — do tych skarbów się dogadamy...