Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

Na szczęście przebiegał uliczką Żyd starowina z pożółkłymi długimi włosami, w wyszarzałym pełnym dziur chałacie, śpiesząc się nadmiernie. Był chudziutki i jakiś cieniowy, aż dziwne było, że jego drewniane chodaki kłapią tak głośno, bo jak wiadomo cienie nie kłapią. Przewodnik starszej pani zatrzymał go.
— Reb Jańcie, chodź tutaj. Poznajesz jasną panią?
Reb Jańcie odpowiadał słabiutkim i piszczącym głosem, jakby cieniem głosu:
— Kogóż ja mam poznawać jak nie ją? Ja tylko takich poznaję, co chcę. A innych? Nie mam przyjemności. Pana księdza także trochę poznaję. Poznałem od razu po tamtej landarze i po koniach też, ja panią raz odwoziłem z mężem, kiedy was złapała tutaj straszna ulewa. Pani jest dość fajna, ale mąż dobrodziej jeszcze lepszy. — Jańcie cmokał prawie jeszcze głośniej, niż mówił — A puryc! a mencz! a kiepełe! Taki wesoły, smaczny, jak maca na Wielkanoc. Nieraz dostałem na piwo. Słuchajcie, jak on do mnie mówił. Mnie, furmana! klepał po pysku delikatnie, głaskał po głowie i tak mówił: „Mój bracie, Jańciu“, do mnie, do furmana! Kieszenie miał pełne pieniędzy, aż dzwoniło, i co mnie poklepie, to mi coś wsunie. Delikacja! To był pan! Co znaczy pan? Z nim każdy się robił pan. Co zobaczył Żydziaka z pejsami, to mu pchał czworaki. Takie wielkie pieniądze. Nie smagał batogiem z kozła, jak to panowie lubią. To ja sobie tak myślę, że pani też dość dobra choć ostra. On przecie nie durny, nie brałby sobie jakiejś takiej, bo majątków miał dość. Z nim była cała Judea. Gdzie się pokazał, zaraz całe mrowie żydowskie naokoło. To było życie! — Jańcie zaczął chichotać głupkowato i drażniąco.
Pośrednik szepnął:
— No widzi pani? Żyje i żyje, a co to za życie? Uderzyło mu na mózg. Nie wie sam, co mówi.
Lecz pani Babcia zdecydowanie zachwycona, zachęcała jeszcze Jańcia:
— A Drapaki są? Jakiś wnuk czy prawnuk?
Jańcie zachichotał szczególnie głośno:
— Niech będzie, że są. To znaczy są. Na takich dawniej szympfowano, że demokracja. Prawdziwa demokracja. Tfu! Czy taki potrafi dzban ulać? Dobry do miodu, do piwa? Gdzie tam! Dobrzy do zamiatania ulicy. — Jańcie śpieszył się — Ja bardzo przepraszam, ale nie mam czasu, śpieszę się do moich koni.
Pośrednik wyjaśniał szeptem: