mego cesarza. Jeżdżąc tuż za swoimi trzodami, zbudował pierwszy wóz sypialny w czasach, kiedy nie było kolei. Sypiał w swoim powozie i wprost z takiej sypialni wyskakiwał we Wiedniu do hotelu zwanego „König von Ungarn“. Gdy zbił dość pieniędzy, po zakupieniu licznych majątków objął także leśne państwo żabiowskie. Nasłuchawszy się wieści o opryszkach żabiowskich, odgrażał się przeciw nim stanowczo w obecności całego ludu przed cerkwią. W odpowiedzi na to zamaskowani ludzie uprowadzili go nocą z pałacyku nad samym brzegiem Czeremoszu, a związawszy mu oczy, zawiedli w nieznane leśne pustkowie. Tam wszakże ugaszczając go przyjaźnie, pouczyli go również przyjaźnie, jacy oni opryszkowie i pokazali mu drogę do domu. Od tego czasu hrabia, który nie chadzał szlakami innych, zaprzyjaźnił się z nimi i zaprosił do robót stolarskich przy budowie teatru, a rzekomo do robót także w Kaplicy Boimów. Majstrowie żabiowscy wcale nie spadli do poziomu najmitów bezprawnych, poszturkiwanych i krzywdzonych. Pod opieką Skarbka byli uprzywilejowani może także jako znawcy, ba, wynalazczy mistrzowie roboty w drzewie, a także, że nie utracili swej odskoczni. Nie słychać jakoś, żeby który wsiąkł tam we Lwowie, za to ten i ów przywiózł sobie z dołów żonę albo hodowańca, co najmniej najmitę.
I z tego wszystkiego wyszło, że gdy dla bereżniczan i bystreczan każdy ubrany po pańsku człek nie człowiekiem był — tylko panem, co mógł chapnąć do wojska albo do pańszczyzny, do tej całej polityki, i przed takim trzeba było uciekać co tchu, a każdy ksiądz — popem, którym straszono niegrzeczne dzieci: „czekaj, czekaj, pop cię uchopi!“, na których widok zatem dzieci umykały jak łasiczki, w tym samym czasie żabiowcy sadzili się: „Nasz pobratym — pan Skarb!“ Zaprosili także później metropolitę ze Lwowa na wizytację apostolską na Żabie. Wielkodusznie a sobie na głowę, bo Władyka Preoswieszczennyj niewdzięcznie gromił wódkę z kazalnicy, o czym świadczy niejedna pieśń. Mimo to niektórzy żabiowcy pozostali nadal wielkoduszni i wyrozumiali, mówiąc: „Cóż on biedak winien? To jego urząd.“ Lecz nawet dzieci żabiowskie zdradzały to samo zuchwalstwo. Gdy metropolita przyszedł łaskawie na wizytację także do szkoły żabiowskiej jedynej w górach na lekcję rachunków i egzaminował chłopców: „Ile to będzie dziesięć orzechów plus siedem“, chłopiec Drahyriowy odpalił: „Naprzód daj, to ci powiem.“
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/175
Ta strona została skorygowana.