Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/199

Ta strona została skorygowana.

Pytałem jeszcze: „Co to znaczy rewasz?“ A ojciec na to: „Debreczyn węgierski miasto sławne, targi ma sławne, jest tam kamienica na całą ulicę, na fundamencie tęgim festunek. Piętro na piętrze, okno za oknem. To sąd królewski, sędziowie przy stołach, przy świecach, przy złotych krzyżach. Na podwórcach kryminały i szubienice też, dla złoczyńców, strach wieje stamtąd. A pod samym dachem sądu po łacińsku napis mądry: »To wszystko trzyma się na jednym patyczku. Bez niego zwali się sąd królewski, całe królestwo węgierskie.«“
Pytałem ojca: „Na jednym patyczku? Jakżeż to możliwe?“ A ojciec śmiał się: „Tak, ten patyczek — to rewasz. Dla niego trzeba ważyć głowę i warto. Dawniej był u nas niedźwiedzi rewasz. Za porządkiem stawało z dobrej woli jedno obejście za drugim z rohatyną przeciw niedźwiedziowi. Jeden chłop dosięgnął nieźdwiedzia celnie, a drugiego niedźwiedź narewaszował, ściągnął mu włosy z głowy. A rewasz swobodny dalej sobie wędrował do drugiego chłopa, co miał ważyć głowę. Bez rewaszu gdzie stąpisz, tam wyrośnie ci pod nogami stroma góra, nie puści.“
„Obejść ją trzeba“ — powiadam ojcu, a ojciec na to: — „Obracaj się jak chcesz w koło, nie ominiesz, stanie przed tobą, zagrodzi ci świat las stromy, zaśnieżony. Drapiesz się w górę, brniesz po pas, czy daleko? Ej, nie bardzo, trzydzieści drzew. Śnieg coraz głębszy, idziesz coraz dalej, coraz stromiej i już pięćdziesiąt drzew, sto drzew przed tobą. Pełzniesz na czworakach w śniegu, a to setki drzew, cały las wali się na ciebie i ciebie w przepaść. Broń Boże.“
„Jakżeż przejść?“ — pytałem. Ojciec śmiał się: „Jak? Co dnia rąbać rewasz, co godzina bodnąć rzetelnie, a potem przeżegnać góry rewaszem: Rozsuńcie się góry, rozstąpcie syhły! I zaraz przejdziesz“ — śmiał się ojciec.
Koczerhan zamilkł. Tymczasem średni brat jego, Mychajło, też rosły, lecz zgięty pokornie, ośmielił się z kąta koliby.
— Mama nieboszczka powiadali, żeście całkiem podobni do ojca, tylko włosy gęste, a u niego —
Zamiast odpowiedzi stary Koczerhan wstał nagle, sięgając stromego swołoku głową, pochylił ją. Jak zbudzony rozglądał się wkoło, pokazywał palcem głowę, otworzył szeroko usta.
— Ojciec trochę wyższy ode mnie — mówił — a dużo szerszy w plecach. Gdy szedł ze stadami przez wierchy, jeszcze wyższy, bo nie kłapanię na głowę kładł ani czapkę rogatą, tylko rogi prawdziwe, kaptur z głowy byka górskiego z ro-