— Nie od śpiewu, skądże? — żachnął się Witrołom. — Tylko z tego, że talki pcha się do pępka ziemi, do tej śruby.
Petrycio śmiał się głośno.
— Bajki, bajki.
— Bajki nie bajki — troskał się dalej Witrołom — a ja tamtędy za nic w świecie nie pójdę, słuchać nie będę.
— A gdzież to? — znów ciekawił się niby to Petrycio.
— Szkoda mówić — zakończył Witrołom niechętnie.
Pańcio zbliżał się bardzo powoli, śledząc ruch ciągnionej wędki, nastawił uszu z uśmiechem, jakby łowił ledwo uchwytne drgnienia czy pluski. Cwyłyniuk szedł z boku na palcach.
— A może wy, Pańciu, słyszeliście jak śpiewa pstrąg? — zaczepiał Petrycio.
Pańcio oderwał nagle oczy i uszy od wody, ożywił się. Kiwał głową z krzywym uśmiechem.
— Opowiedzcie jak to było — prosił Petrycio.
— Opowiedzcie — prosił Mandat.
Pańcio śmignął wędką od wody ku haci, haczyk był pusty. Nie rzucał wędki ponownie, usiadł na skraju haci, opuścił nogi w dół, zamknął oczy. Uśmiechnięty jak we śnie, lepiotał bez złości, słabiutko, poufnie. Wszyscy słuchali.
— To ba-bardzo, da-dawno-daleko. To już nieprawda. I tego kraju już nie ma. Za-zapadł się całkiem. Mały byłem, całkiem m-m-malutki, tyci, no bąk. Złapałem toto. Złapałem pstrąga ręką, puściłem na piasek. Sam nie wiedziałem jeszcze co i jak, ni be-be, ni me, ni mama-tata, ni mama-łyga, ani jak się nazywam. A toto tak tańczyło na piasku, błyskało, od razu mnie przecięło, za-zaśpiewało: „forél, forél“. Oczy-uszy mi rozdarło, od razu wszystko wiedziałem. I tak się to ciągnie, ciągnie: „forél, forél...“[1] No i już dobrze, już zapomniałem jak się sam nazywam, a to wciąż —
Pańcio zatchnął się, rozłuskał pisk w gasnące zawodzenie: wciąż śpiewa, śpiewa, będzie śpiewać: „forél, forél, forél...“ Macie.
— Tak pstrąg śpiewał: „forél“? — pytał Matarha z niedowierzaniem.
Pańcio otworzył oczy, ocknął się, zamachnął ręką:
— Tak-tak, nie-nie, forél, forél to po niemiecku.
— To pstrąg po niemiecku śpiewa czy wy po niemiecku mówiliście?
- ↑ Pstrąg (z niemieckiego).