nad tymi Austriakami, którym dość było kawy, by zapomnieć. Znów wybierał się ich gromić, zadudnił:
— Panowie, kawa kawą, a —
Zrozumiał, że nie warto. Przywiązany do dóbr najściślej namacalnych, gardził iluzjami, które mąciły mu dalekie spojrzenie. Jego opasła twarz, mimo że tak stepowo przestronna, opanowana była w każdej zmarszczce, w każdej nabrzmiałości jednym jedynym wyrazem pogardy.
Spieka zaciążyła nad Mołdawią i nad siecią rzek. Toteż zaledwie butynary skończyli swe roboty, zaledwie pozbyli się delegacji u chiefa i pobrali pieniądze, nie chcieli zostać ni dnia ni godzimy. Z gorącego i bujnego kraju wstawała duszna i groźna obczyzna. Na każdym kroku nuda tak szczekała na nich zajadle, jakby przy wszystkich drogach, rozdrożach i uliczkach wszystkie psy z całej Mołdawii rozszczekały się i pędziły ich do chat. Wieczorami i nocami było jeszcze gorzej, tęsknota dobierała się do gardeł, zębami próbowała grdyki. Do syta, do przesytu nabyli się na obczyźnie. Na razie pozostawało jedno tylko — spać. A zaledwie budzili się, szumiało im nad głowami goręcej i nieznośniej niż niegdyś upomnienia butynu i dyrektorów: „prędzej, prędzej“ do chat! Kwękali, w końcu napadali i szczekali na samego Fokę. Przez całe ostatnie pół tygodnia nie mogli znaleźć fur. Nawet sam Foka jakby zrozumiał wreszcie, że czas to pieniądz, bo czas opustoszał do dna, a codzienny pobyt kosztował. Ale cóż mógł zrobić? W Mołdawii pociągów jeszcze nie było, dyliżansów pocztowych także niewiele, a te co były, kursowały tylko na niewielkich przestrzeniach, w dodatku nie mogłyby zabrać takiej hurmy luda. Bez Ajzyka, bez Żydów nic nie potrafili zrobić, tak jakby wszystkie konie i fury Mołdawi tylko Żydów słuchały. Bez Żydów piechotką machaj albo cicho siedź, na zmiłowanie Boże czekaj! Tak im się ciągnął i tak przepadał dzień za dniem, a gdy zbliżył się koniec tygodnia i szabas, zbliżał się koniec ich nadziei. Bo gdy sobota spadła na świat i Żydzi znikli ze świata ludzkiego, zrobiło się zupełnie czarno na świecie. W żalu, w rozpaczy, także butynary znikli ze świata i przespali sobotę. W niedzielę wstawali już o świcie, snuli się po podwórzach zagrody, czyhając na Ajzyka. Poweseleli