pieczono na kwasie żytni chleb, mało znany w kraju mamałygi. Zamieszkał w pustkowiu przy drodze, gdzie w owe czasy nikt nie mieszkał. Przejezdni nie omijali kuźni, zawsze odpoczywali przed uciążliwym wjazdem na Bukowiec, a także po zjeździe. Czasami przywozili kowalowi jakieś drobne sprawunki z Kosowa. Nierzadko zatrzymywali się w tym celu jedynie, aby przypatrzeć się kuźni, jej cudownemu miechowi i samemu kowalowi.
Pan kowal Sawicki to wielka osoba — ale biedny. Nie dziwota, że Cygan biedny, woli być biedny, mieszkać byle jak, włóczyć się, niż mieszkać po ludzku i zająć się ludzką pracą. Tego co Cygan zrobi jutro albo za godzinę, nikt nie odgadnie. Cygan to nie żadna osoba, co prawda istota umiejętna, ale niesamowita. Czarny-czarniuśki do samego dna, niepewny, ukradnie od pobratyma jeszcze chętniej niż od rozpobratyma. Pozwoli dzieciom swym żebrać w biały dzień. A w górach żebraków nie ma, chyba ci honorni zawodowcy, „podorożni lude“, co raz na rok z dołów rzeszami schodzą się na chram górski, by pokazywać powykręcane członki i śpiewać przy lirach żałośnie, na to aby ludzie sobie popłakali. I za to łaskawie przyjmują datki od ludzi. Lecz wobec Cyganów nasi ludzie mają serca zatwardziałe. Nie dlatego, że Cyganie nie naszej wiary. Żydzi także innej wiary, nie chrzczeni a przecie mają duszę, nawet jakieś niebo swoje żydowskie też mają, ino że bez światła, bo tam wieczny szabas i nie ma komu zapalić. A Cygan wciąż szczerzy zęby, bez przerwy śmieje się z chrześcijanina — a sam bez pępka. Nie od matki Ewy pochodzi, chyba od diablicy. Któż odgadnie jakiej wiary? Nie całkiem pewne czy ma duszę, wszystkiego złego można się po nim spodziewać. Toteż ludzie twardzi i bez serca, gdy skrzywdzą kogoś, wykręcają się, że to Cygan.
Najdziwniejsze wydawało się przeto — o tym szeptano coś, potem zapomniano — że taki człowiek jak stary Sawicki, wcale nie Cygan, porzucił miasto i zamieszkał pod Bukowcem wśród skał. Pana kowala Sawickiego szanowano, bo kowal, a głównie, że chociaż biedny, przecie swobodny i honorny jak to Polak. Wiadomo, Polak, niekoniecznie miły, czasami pyszny, ba, i pyszałek, ale co Polak, to pan, pęknie z głodu, a nie skrzywi się. Pamiętano nade wszystko, że Sawicki niejednego wyciągnął z biedy podczas karkołomnego zjazdu z Bukowca, niejednego nocą ogrzał, nakarmił i napoił, a który był ciekawy, takiemu łopatą wkładał do głowy wiedzę kowalską,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga I.djvu/65
Ta strona została skorygowana.