Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo II Księga II.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

a wy tego psiego ch... w góry na sznurku przywlekliście. Mnie na biedę, córki nie mam, tylko tę małą siostrę. Szumejowe dziecko nie do pańskich pomyj...“
Przy brzydkim słowie Wasyłyna ochnęła żałośnie spod buka. Oczy słuchaczy zwróciły się ku bukowi. Po trawie między młodzieżą potoczył się chichot perlisty, jakby niewidzialny leśny bies zaznaczył ślad swego biegu. Diak Kropiwnicki badał wzrokiem kanonika, diak Kiryło wykrzywił się jeszcze boleśniej, diak Szprync naciągnął katapultę w oczach, dyplomata cerkiewny spuścił oczy, nie znalazł powodu, aby powiedzieć — tak. Szumej mówił dalej:
— A książę jak to książę, spokojny, grzeczny, oczy mruży, niedowidział nieboga. Patyk czy też taką rączkę ze szkłami do oczu przykłada, szczebioce: „Mój Szumeju, nieszczęście! dla was i dla nas. Ten heretyk na Podolu z majątkami u grafa miał się żenić. A teraz co: Jaskółka... widzicie, to teraz taka moda, książki takie teraz. To z książek, Szumeju“, tak cierpliwie tłumaczył. A ojciec jak rewknie na to: „Ja wiem z której to książki, z którego rewasza!“ Znów brzydkie słowo wypuścił: — „Ja tego pieska waszego, tego pańskiego chujaszka na mak posiekam. Dziewczyny pokosztował, niech dokosztuje Szumeja. Mnie za to szubienica, to dobrze, to dla ludzi przecie, a przedtem psu — psia śmierć!“ Książę chorowity, zmartwił się, w te pędy położył się do łóżka. Ojciec popędził do domu, jak grom trzaskał po podwórzach, po stajniach, aż psy skomlały. No i jakoś to przeszło tymczasem, tylko tę jaworową deszczułkę chwycił i tak karbował, tak ciął, jakby panicza rąbał. A deszczułka cierpliwa. I to przyrodzenie męskie brzydko zakarbował, czerwienią zabarwił. A obok szubieniczka czarna. Na rewasz przysiągł, że zetnie, wciąż doń zaglądał. I cóż to za rewasz? Jedno zakarbowane, a drugie nie. Tu czarne, tu czerwone, a białe gdzie? Potem odgrażał się jeszcze na panicza, nawet na kniazia. Ja wyrostkiem już byłem, korci mnie zanadto to wszystko, powiadam prosto: „Diedyku mój, twardych rewaszów uczyliście mnie, prawda? Alboż to rewasz? Bogiem a prawdą Jaskółka też trochę winna. A najwięcej kto? Któż widział pchać ją pod oczy takiemu jakiemuś!“ Ten jeden raz ojciec na mnie się rozbiesił. Lice wykrzywiło mu się zębami na wierzch, jakby chciał kąsać. „Ty mnie rewaszów uczysz, pucaku pusty? Ty wiesz jaki to ciężar przyrodzenie męskie? Przeważy wszystko Dziewczyna winna? Nigdy! Kiedy taki szubienicznik bez honoru przyrodzeniem macha i niesie to