— Dziękuję — dygnęła kwiaciarka — ale to od dyrekcji.
— Jakże to — zastanowił się po jej wyjściu doktór — prezenty?
Alicja odsunęła kwiaty, lecz mecenas podał je jej znowu:
— Niechże pani weźmie, tu jest taki zwyczaj, że paniom rozsyła się kwiaty.
Alicja wzięła róże i powiedziała:
— Wspaniałe. A pachną! Ten pański znajomy, mecenasie, zrujnuje się, jeżeli wszystkim paniom rozsyła takie luksusowe kwiaty.
— Niema obawy — usłyszała za sobą niski głos — rodzaj i piękność kwiatów dostosowuję bowiem zawsze, proszę pani, do urody moich klijentek.
Przyjrzała mu się. Wyraz twarzy miał poważny i rzeczowy, taki, jakby załatwiał w tej chwili handlowy interes. Nie zauważyła nic, co wyglądałoby na poufałość ze strony tego amerykanina i dlatego powiedziała.
— Dziękuję panu. Przepiękne róże. Dużo też pan rozsyła takich bukietów co wieczór?
— Takich? — zrobił minę, jakby się namyślał — hm... o ile mnie pamięć nie zawodzi... odkąd wprowadziłem ten zwyczaj, taki jest pierwszy...
Alicja nic nie odpowiedziała, natomiast Łęczycki, lubiący stawiać rzeczy konkretnie, zaopinjował:
— Wcale się temu nie dziwię. Do djaska! Niech się panu nie zdaje, dyrektorze, że powiedział pan komplement o jotę lepszy, niż zrobiłoby to pierwsze z brzegu lustro.
Straszny hałas w loży nad fontanną i wybuch ogólnego śmiechu na sali odwrócił ich uwagę.
Widok był niezwykły: — elegancki, młody człowiek w smokingu, trzymany za nogę przez kilka osób, a zwieszony przez parapet loży głową wdół, usiłował dosięgnąć do strumienia fontanny trzymanym w ręku damskim pantofelkiem i nabrać wody.
Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/103
Ta strona została skorygowana.