Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/11

Ta strona została skorygowana.

Wydobył dużą złotą papierośnicę i podał Fakirowi.
— Tak, — odezwał się ten po chwili — bogaty jesteś... Bardzo bogaty.
— Bardzo — obojętnie powtórzył profesor — cóż chcesz, nie umiem trwonić pieniędzy.
— Bardzo ci współczuję — roześmiał się gość. — I wciąż obdzierasz pacjentów?
— Nie. Od kilku lat już praktyki nie prowadzę.
Olbrzymi bury kot ciężko zeskoczył z kanapy i zaczął się ocierać o nogi swego pana.
— Polubiłeś koty — zauważył mężczyzna, nazywający się Fakirem — czy interesują cię jako psychiatrę? Nie rozumiem, jak można trzymać w domu tyle tego obrzydlistwa!
Profesor nie odpowiedział i wciąż wpatrywał się w gościa.
— Dawno nie widzieliśmy się — odezwał się wreszcie — chyba z dziesięć lat czy więcej... Aleś się nie postarzał. Oczy ci się jarzą, nozdrza rozdymają się... Widocznie służy ci twój tryb życia...
— Jednak czterdziestka ma swoje prawa. Widzisz, na skroniach posiwiały mi włosy.
Profesor uśmiechnął się ironicznie: — To cię chyba nie martwi. Kobiety to lubią... A trochę szronu na włosach dodaje ci pozatem pewnej powagi, solidności, co — jak sądzę — jest rzeczą nie do pogardzenia w twoich, że tak powiem, interesach.
Przybyły obrzucił gospodarza ponurem spojrzeniem:
— Zimno mi jest — powiedział — wypiłbym kieliszek wódki.
— Niestety, nie mam w domu... Chyba... mógłbym ci służyć spirytusem?....
— Daj.
Profesor wrócił po chwili z dużą apteczną butlą. Od jego ubrania znowu — zaleciał nieznośnie słodki odór chloroformu.