Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/124

Ta strona została skorygowana.

tydzień, a może i za kilka miesięcy. Chodzi tylko o zasadniczą zgodę kapitana.
— Więc dobrze, może pan na mnie liczyć.
Załkind mocno potrząsnął jego ręką. Dodał jeszcze parę szczegółów i, biorąc kapelusz, powiedział:
— Mam jeszcze jedno do kapitana.
— Cóż takiego.? — wesoło zapytał Drucki, widząc zakłopotanie gościa.
— Widzi pan, kapitanie, jutro są imieniny Luby. To ona się martwi, że kapitan nie wie. Niech pan nie zdradzi mnie, że ja pana uprzedziłem, ale jej będzie tak przyjemnie, jak się okaże, że pan pamiętał. Czy dobrze?
— Ależ dziękuję panu, Jack, oczywiście będę u was!
— I to jeszcze — uśmiechnął się Załkind — że u nas wieczorem będzie dużo gości. Ale co to za towarzystwo? Sami Żydzi!... To nie dla pana...
— Niby dlaczego!...
— Nie dla pana i już. Ja wiem, co mówię. Ale na obiedzie to my będziemy sami i tylko moja siostrzenica, studentka. Jakby pan tak niespodziewanie przyszedł, tożby się Luba ucieszyła!
Drucki solennie obiecał, poczem przystąpił do omawiania interesu. „Argentyna“ rzeczywiście dawała poważny dochód i Załkind był zachwycony. Robił trochę wymówek Druckiemu za to, że ten przysłał mu księgi buchalteryjne do sprawdzenia, ale przyznał, że takiemi księgami to warto się pochwalić.
— No i widzi pan, kapitanie, — powiedział na wychodnem, — że miałem rację. Pan to żywy kapitał!
Jeszcze raz poprosił o przemilczenie tej wizyty przed Lubą i wyszedł.
— Ten ją kocha! — pokręcił głową Drucki i pomyślał, że sam nie byłby zdolny do takiej miłości. Kochał kobiety, żyćby bez nich nie umiał i nie miałby poco, ale kochał wszystkie. Niemal w każdej odkrywał jakiś nowy indywidualny wdzięk, jakiś niespoty-