Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/125

Ta strona została skorygowana.

kany szczegół urody, rys temperamentu, czy oryginalny ustrój psychiczny, który go pociągał.
Nie umiał i nie chciał wyrzekać się tych powabów życia, które urobiło jego bujną naturę, intensywnego życia, wysysanego do ostatniego włókna.
Przebrał się i pojechał do „Argentyny“.
Wszystko było w porządku, wszyscy na swoich miejscach, w oczekiwaniu na publiczność, która niebawem zacznie napływać.
Przejrzał zamówienia na stoliki i loże i powiedział kasjerowi:
— No, dziś będzie ładne żniwo! Wszystkie loże zamówione i to nie przez byle kogo.
— Ba — wyszczerzył zęby kasjer — a ile osób musieliśmy odprawić z kwitkiem. Telefonował dyrektor Szulc, później ten Radwan, co to ma Konie na wyścigach, jakiś cudzoziemiec, mecenas Łęczycki, inżynier Fum...
— Co?! — przerwał Drucki — mecenas Łęczycki? Kiedy telefonował?
— Może kwadrans temu.
— I co? Chciał lożę?
— No tak, panie dyrektorze, ale już były wszystkie zamówione. Później dzwonił pan Krupin...
— Czekaj pan, do pioruna! Gdzie książka telefoniczna. Daj pan!
Szybko przerzucał kartki katalogu. Znalazł numer i zadzwonił:
— Tu mówi Winkler. Dobry wieczór panu mecenasowi.
— ........
— Podobno pan mecenas chciał dziś mieć lożę u mnie?
— .....
— Panie mecenasie, dla pana zawsze. Jakoś sobie dam radę. Pan będzie łaskaw. Zarezerwuję.
— .......
— Niezmiernie mi miło. Do zobaczenia.