Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/13

Ta strona została skorygowana.

go bym z tytułu dawnej przyjaźni czuł względem ciebie jakieś zobowiązanie, lecz poprostu z... wyrachowania.
— Nie rozumiem ciebie.
— Mniejsza o to. Nie zależy mi na tem, byś rozumiał. Zatem — czego chcesz odemnie? Pieniędzy?
— Tak. Oddam, gdy będę miał. Ale to nie wszystko.
— O!?... — zdziwił się profesor.
— Nie przerażaj się. Chodzi o drobiazg. Miałem przed paru miesiącami pewną przygodę i zobacz...
Rozpiął kamizelkę i koszulę, odsłaniając szeroko sklepioną klatkę piersiową z małą różową blizną tuż nad obojczykiem.
— Widzisz — ciągnął — tu trafiła, a teraz obsunęła się, aż tu, pod pachę i zaczęła mi zawadzać.
Wąskie wypielęgnowane palce profesora namacały nieduży twardy przedmiot pod samą skórą.
— Rewolwerowa?
— Tak, — potwierdził Fakir — próbowałbym sam skórę przeciąć, ale używając tylko jednej ręki, nie dam rady. Nie chcę zaś iść do żadnego szpitala, czy pogotowia ratunkowego... Jeżelibyś był tak łaskawy...
— No, dobrze — wycedził, ociągając się profesor — ja jednak nie mam wprawy... Hm... mój pomocnik lepiej to zrobi. Zaczekaj.
Znikł za drzwiami.
Fakir wstał i, omal nie nadepnąwszy na kota, podszedł do lustra, by skonstatować, że wygląda fatalnie. Nieogolona twarz i zapadłe oczy, zaciasne i połatane ubranie....
— Przedewszystkiem odpocząć, trzy, cztery dni odpocząć w takiej ciszy, jak tu, na tej Dębowej.
— Już jesteś przed lustrem? — usłyszał za sobą głos profesora.
Odwrócił się.