Strona:Tadeusz Dołęga-Mostowicz - Prokurator Alicja Horn tom I.pdf/14

Ta strona została skorygowana.

— Bardzo wyczerpany jestem. Nie zazdroszczę ci tego domu, ale tej ciszy, jaka tu panuje.
— Tak, to najcichsza dzielnica w Warszawie, mieszkają tu ludzie pracy i nauki.
— Tak wygląda — uśmiechnął się gość — ale wyobraź sobie, że na samym wstępie doznałem rozczarowania. Minęło mnie auto, w którem kogoś gwałcono, czy zarzynano...
— Jakto, co ty mówisz? — zerwał się profesor — to niemożliwe!
— No, powiadam ci. Ktoś darł się z auta i nawet szybę wybił. Na własne uszy słyszałem, a nawet widziałem kawałki szkła na jezdni.
— A nie zauważyłeś przypadkiem, jak wyglądał ten samochód?
— Czarna duża limuzyna. Może „Delage“, może „Benz“, zresztą czort go wie.
— To dziwne — powiedział po pauzie profesor.
— Co się tak tem przejmujesz — wzruszył ramionami gość.
— No, zawszeć to nie należy do rzeczy powszednich, zwłaszcza na Żoliborzu... Przepraszam cię na chwilę. Zdejm marynarkę i koszulę. Zaraz wrócę z narzędziami.
Znowu znikł za drzwiami i wrócił po paru minutach z dużą niklową skrzynką w ręku. Za nim wszedł mały, chudy człowieczek w białym kitlu lekarskim, od którego ostro odbijała jego niezwykle żółta cera.
— Oto pacjent, doktorze — powiedział profesor, zawahał się chwilę i dodał: — mój przyjaciel z lat szkolnych... pan...
— Winkler — pośpiesznie podpowiedział gość.
Lekarz, na którego twarzy zarysował się uprzejmy uśmiech, zdawał się nie spostrzegać braków w stroju pacjenta. Wyciągnął rękę i odezwał się niespodziewanie wysokim i melodyjnym głosem, o wybitnie cudzoziemskim akcencie.
— Bardzo mi przyjemnie. Doktór Kunoki.